Niedziela 27. Grudnia:
Pobudka wcześnie rano. Idę na dziób łodzi aby „pomedytować” (czyt. zapalić) i… W poprzednim poście napisałem, że zaparkowaliśmy na noc u kogoś w łazience. Dokładnie tak się poczułem. Kiedy tak sobie siedziałem i medytowałem, miejscowi zaczęli przychodzić na poranna toaletę nic sobie nie robiąc z naszej obecności. Nie wiem jak Wy byście się poczuli gdyby ktoś parkował metr od „otwartych okien” Waszej łazienki.
Pora uruchomić silniki, rzucić cumy i wypłynąć w drogę powrotna do Alappuzha. Jemy śniadanie i po raz ostatni przyglądamy się keralskim rozlewiskom tym razem w świetle wczesnego poranka. Odkrywam, że idee lewicowe są tutaj baaardzo popularne.
Po dopłynięciu na przystań w Alappuzha pora zakończyć nasz pełen miłych wrażeń rejs. Przesiadamy się do samochodu Jayana i ruszamy w dalszą podróż na południe Indii, w kierunku miejsc częściej odwiedzanych przez Europejskich turystów, czyli plaż Kerali. W pewnym momencie na drodze natykamy się na maszerujących pielgrzymów. Przodem jadą bogato przystrojone girlandami kwiatów wozy, a za nimi ubrani na żółto pielgrzymi. Rozbrzmiewa muzyka. To członkowie ruchu Sree Narayana Dharma Paripalana Yogam (SNDP), założonego w 1903 roku z przewodnictwem i błogosławieństwem Guru Sree Narayana. SNDP jest organizacją charytatywną pracującą nad duchowym i edukacyjnym rozwojem społeczności.
Naszym pierwszym przystankiem jest Pałac Sree Krishnapuram w Kayamkulam. Został zbudowany w 18 wieku przez króla Travancore Marthanda Varma (1729-1758 AD). Jest zbudowany w keralskim stylu architektonicznym z dwuspadowym dachem, wąskimi korytarzami i drewnianymi, ciekawymi lukarnami (element podświetlający poddasze). W ogrodach pałacowych znajduje się duży staw na terenie zespołu pałacowego. Podobno pod jego dnem biegnie podziemna droga ewakuacyjna jako możliwa droga ucieczki przed wrogami.
Po zwiedzeniu pałacu, zatrzymujemy się na chwilę w jakimś miasteczku aby kupić owoce. Od samego patrzenia na stragany oczy bolą. Oj było w czym wybierać.
Kolejny przystanek to Varkala, a właściwie jej plaża Varkala Beach. To jedyna plaża w Kerali o brzegu klifowym. Na szczycie klifu ulokowała się promenada, a przy niej oczywiście sklepy, restauracje i kawiarnie. Wpadamy do jednej z nich na kawę i chłodne napoje. Sącząc pomału trunki, przy okazji wdaje się w pogawędkę z właścicielką. Ona Australijka, jej partner Włoch. Przyjechali tu trzy lata temu i postanowili otworzyć kawiarnie. Twierdzi, ze nie żałuje swojej decyzji – biznes pomału się rozkręca, a z dochodów – zwłaszcza w sezonie turystycznym idzie żyć. Wracamy z powrotem do samochodu, jednak panie po drodze zaliczają parę sklepów, a jakżeż inaczej.
Tuż przed dotarciem do naszego miejsca docelowego, zatrzymujemy się raz jeszcze. Tym razem jest to sklep tekstylny, w którym – oprócz materiałów – można też kupić tradycyjne stroje hinduskie. Dziewczyny kupują nam po parze lungi, choć chyba bardziej przypomina to dhoti. To tradycyjny ubiór męski w postaci upiętego w pasie kawałka materiału. Standardowe lungi ma 115-120 cm długości i 200 cm szerokości, kiedy jest rozłożone (nie zawiązane). W Kerali, jest ono ogólnie kolorowe i dostępne w różnych wzorach, i jest noszone przez mężczyzn i kobiety. Wielu preferuje ten strój zamiast spodni, argumentując, że jest wygodniejszy, nie krępuje ruchów, przepuszcza więcej powietrza. Zazwyczaj jest zawiązane tak, że zasłania ciało od pępka do miejsca pomiędzy kostkami a kolanami. Czasami mężczyźni podciągają spód lungi i podpinają z powrotem w talii. Zakrywa ono wtedy ciało od talii do kolan.
W końcu po długiej podróży docieramy do naszego dzisiejszego miejsca docelowego, czyli hotelu Park International w Kovalam. Miejscowość ta podobnie jak Varkala jest typowo turystyczna. Przy dwóch głównych plażach: Lighthouse Beach (plaża z latarnią morską) i Kovalam Beach toczy się życie zarówno w dzień jak i późnym wieczorem. Przy nadmorskiej promenadzie mieszczą się sklepy oferujące turystom wszystko czego tylko potrzebują, od podstawowych artykułów po pamiątki i wyroby miejscowych artystów i rękodzielników. A także bary, kawiarnie, restauracje i kluby.
Zrzucamy bagaże w hotelowym pokoju i pędzimy na plażę. Po raz pierwszy w czasie naszej podróży mamy okazję wykąpać się w morzu. Pierwsze ruszają na podbój fal dziewczyny z Darrenem, a ja zostaję pilnować naszego dobytku. Po powrocie opowiadają swoje wrażenia o tym jak bardzo sponiewierały je fale. A mają one tu naprawdę swoją moc – stąd po plaży na okrągło spacerują panowie w uniformach z gwizdkami (coś w rodzaju ratowników) i wyganiają z wody co poniektórych. Nadeszła moja kolej na zanurzenie swego cielska w wodzie. Fala jak dla mnie nie taka straszna, gorzej, że woda strasznie ciepła, bardziej do moczenia się i wygrzewania niż pływania.
Wymoczeni, schnąc po drodze, lądujemy w jednej z licznych restauracji. Tu następna niespodzianka – alkohol do wyboru do koloru. Po raz kolejny przekonuję się, że zakazy zakazami, ale rynek turystyczny rządzi się swoimi potrzebami. Po raz pierwszy udaje nam się kupić gin z tonikiem. A że ceny przystępne nasz dzień kończymy pysznym jedzonkiem obficie popijanym